Okiem redakcji
Opublikowano:
29.04.2024

Być jak techno-admirał

Skala koncentracji kapitału, zaangażowania i uwagi przykładana do kwestii technologii jest dziś na bezprecedensowo wysokim poziomie. W całej historii rozwoju światowych organizacji i społeczeństw technologia  nie odgrywała tak istotnej roli w planowaniu i rozwoju jak dziś. W oczekiwaniu na nadchodzącą IV rewolucję technologiczną wszyscy czujemy, że obszar ten powinien być zarządzany, rozwijany i wykorzystywany, by odpowiadać na wyzwania, przed jakimi  dziś stajemy. Jednocześnie nigdy jeszcze nie mieliśmy do czynienia z tak szybką utratą samodzielności i niezależności w dziedzinie, która uznawana jest za kluczową w dalszym rozwoju naszych organizacji, państw i … nas samych.

Dziennikarz branżowy oraz wydawca magazynu Obiekty. Prezes Polskiej Rady Facility Management.

Stalowa suwerenność

Gdy byłem mały, tato kupił mi model okrętu do sklejania — HMS Royal Sovereign (ang. suwerenność), https://www.wikiwand.com/en/HMS_Royal_Sovereign_%2805%29).  Królewska Suwerenność Jego Królewskiej Mości, była stalowym gigantem o wyporności niemal 30 000 ton, której salwa boczna mogła przechylić cały okręt bez problemu o 50 stopni.

Królowi Jerzemu V najwyraźniej na tyle zależało, by manifestować suwerenność Zjednoczonego Królestwa, że postanowiono zbudować całą serię okrętów podobnego typu, które miały zagwarantować przewagę jego kraju na morzach światowych. Nie na tyle jednak by nie wypożyczyć okrętu w roku 1944 do Marynarki Sowieckiej, która wspierała niezależność aliantów w walce z Japonią i hitlerowskimi Niemcami. Okręt pod czerwoną banderą przebywał aż do 1949, kiedy to trafił z powrotem na wyspy i tamże został zezłomowany. Jaki z tego morał? Pomyślmy.

https://www.maritimeoriginals.com/portfolio/view/hms-royal-sovereign/

Technologiczna admiralicja

Samostanowienie w obszarze technologii postrzegane jest dziś jako strategiczna umiejętność organizacji, ale także państw. W świecie polityki technika jest wykorzystywana jako narzędzie rywalizacji zastępczej (proxy), by unikać starć bezpośrednich. Umiejętność obrony systemów i infrastruktury krytycznej, a także  zapewnienia ich bezawaryjnego działania urasta do jednej z ważniejszych cech współczesnych doktryn obrony.

Ale technologia jako narzędzie rywalizacji dawno już wykroczyła poza sferę stricte wojskową. Na stałe zadomowiła się w gospodarce i relacjach ekonomicznych, dotykając takich obszarów jak racjonowanie dostępu do technologii np. poprzez sankcje czy jurysdykcja międzynarodowa nad transgranicznymi korporacjami.

Jesteśmy również świadkami tworzenia się doktryny podziału świata na strefy bezpiecznego lokowania biznesu, gdzie tworzenie nowych ośrodków przemysłowych, technicznych i inżynieryjnych jest uważane za bliskie (nearshore) i bezpieczne oraz tych, które ze względu na niemożność kontrolowania infrastruktury, przechowywania danych i wartości intelektualnej nie mają co liczyć na wielkie inwestycje.

Podział zarysowuje się coraz bardziej na szwach byłego bloku wschód — zachód,  choć nie jest on tak oczywisty jak mogłoby się wydawać z analizy dawnych zimnowojennych map obrazujących historyczne strefy wpływów.

Nauczone doświadczeniem minionych dziesięcioleci kraje obu bloków starają się nie popaść w zero-jedynkowe myślenie i zachowywać suwerenność w kwestii samostanowienia technologicznego, w tym doboru dostawców i partnerów technologicznych. O takie postawy jednak coraz trudniej, bo w nowym geopolitycznym ładzie, który właśnie kształtuje się na naszych oczach oraz wysokiej presji na jasne określenie się i dokonanie wyboru tego kto będzie głównym dostawcą technologii, może być coraz trudniej o pozostanie niezależnym.

Pułapka całkowitej suwerenności

Suwerenność albo jest…, albo jej nie ma. Wielka pokusa myślenia o tej kwestii w kontekście zero-jedynkowym  może jednak bardzo ciążyć. Zwłaszcza że aby  podołać samodzielnie w kwestii technologii, trzeba mieć  nie lada zasoby, umiejętności i … możliwości ich skonsumowania. Właściwie pełna niezależność technologiczna jest dziś niemal niemożliwa, zwłaszcza dla mniejszych organizacji i państw.

Na co komu zresztą niezależność w stylu Korei Północnej i pozostanie samotną wyspą na morzu pełnym rozwiązań, które mogą z kolei być remedium na wiele realnych problemów, strukturalnych, organizacyjnych czy ekonomicznych dotykających nasz świat.

Można jednak przyjąć model technologicznej suwerenności Izraela, który rozwija własne programy i technologie, nie oglądając się na świat. Dobrym przykładem wysokiej niezależności jest także Holandia, która do dziś wiedzie prym w budowie super zaawansowanych i specjalistycznych maszyn przeznaczonych, chociażby do produkcji półprzewodników jak AMSL (​​https://www.asml.com/en), który jest światowym monopolistą pod względem produkcji maszyn litograficznych przeznaczonych do wytwarzania procesorów.

Polska nigdy nie miała pozycji światowego lidera w dziedzinie innowacji i raczej już nigdy jej nie osiągnie. Choć polska myśl techniczna na świecie jest bardzo doceniana. Brak perspektyw rozwoju w naszym kraju dla uzdolnionych ludzi w tej dziedzinie zmusza ich do szukania ich poza jego granicami. Ten drenaż umysłów sprawia, że jako kraj na ogół nie czerpiemy zysków z naszych osiągnięć technologicznych.

Pozostaje nam zatem adaptacja technologiczna. Sensownie przeprowadzona i wdrożona. Zbudowana na solidnych podstawach:  wiedzy wysokiej klasy specjalistów, kultury pracy oraz procesów, które połączą świat oczekiwanych wartości z możliwościami, jakie niesie innowacja. Dobrym przykładem naszych działań jest aplikacja mObywatel i ogólne pozytywne podejście do cyfryzacji usług publicznych.

Adaptacja to jednak proces wieloletni, często trudny, związany z prowadzeniem ciągłej zmiany i zmianą mentalną całych generacji.

Adaptacja technologiczna

Czego nie możesz wyprodukować lub stworzyć sam, powinieneś dobrze kupić i szybko wdrożyć, ale  w pełni tym zarządzać.

Potem przychodzi adaptacja, z którą według różnych źródeł ponad ⅓ firm ma ogromne problemy. Championów, świetnie radzących sobie z adaptacją, jest nie więcej niż 5%, a to świadczy o tym, że cyfrowa adaptacja stanowi ogromne wyzwanie, często dotykające wrażliwych tematów efektywności, produktywności czy jakości w organizacjach, a tym samym polityki.

Adaptacja technologiczna ma głębokie przełożenie na strategie biznesowe firm, a przez to na ich operacje, ludzi, a w końcu na jej kulturę. Proces ten jest kluczowy w erze cyfrowej, gdzie szybkie zmiany technologiczne często wymagają od organizacji stałego dostosowywania się do nowych warunków.

Adaptacja technologiczna w przypadku nieruchomości korporacyjnych jest procesem ciągłym i wynikającym ze strategii samej organizacji. Jednak dopóki nie zostanie powiązana z wartościami strategicznymi, pełnić będzie jedynie funkcję pomocniczą.

Następuje zazwyczaj w całym portfelu, niezależnie od lokalizacji. Jest bowiem mniej związana z budynkiem, a bardziej z samą organizacją. Jeśli technologia obiektowa wpływa tylko na jeden bądź kilka adresów, jej oddziaływanie jest zawężone, przez co nie może wpływać na całą organizację.

Wdrożenie polega  właściwie na ciągłym  doskonaleniu  i zdobywaniu doświadczenia. Poznawanie oraz proces nauki, który metodą sprawdzania założeń testuje reakcje organizacji na kolejne zmiany.

Czego potrzebujemy — obierając właściwy kurs

Jak twierdzi Michael Ewert z JLL Technologies, z którym rozmawiamy w dodatku tego numeru (tutaj), w nieruchomościach komercyjnych największe nakłady i poziom zainteresowania innowacjami przypada na fazę inwestycji (w tym na budowy nowego lub modernizację  starego obiektu).

To właśnie po ich zakończeniu następuje próba adaptacji technologii poprzez ich wdrożenie, a następnie przekonanie najemców i użytkowników do korzystania z dobrodziejstw nowych technologii. Wtedy też właściciel bądź jego zarządca uczy się ich właściwego użytkowania.

Dobrze, gdy proces ten poprzedzony jest głęboką fazą testowania i dogłębnej analizy potrzeb użytkowników oraz pisania scenariuszy zdarzeń. Bez przejścia tego mozolnego procesu wdrożenie  niemal zawsze nie zaadaptuje się w organizacji.

Każdorazowo adaptacja i wdrożenie w nieruchomościach oznacza zazwyczaj potrzebę zakontraktowania kilku dostawców lub podwykonawców.

Suwerenność technologiczna w tym przypadku nie jest i nie może być pełna. Korzystamy bowiem z dziesiątek rozwiązań, integracji, środowisk, platform czy systemów, po to, by monitorować, zarządzać, planować i optymalizować. Suwerenność technologiczna bardziej może być tutaj utożsamiana jednak z własnością danych.

Dane to kopalnia wiedzy, ale też przyszłych pomysłów biznesowych, a finalnie wpływów. Kto ma dane może budować wiarygodne plany działania i postępowania, a ich rolą coraz częściej jest uchronić zarządy i organizacje od ekspozycji na niepewność.

Jednak w przypadku nieruchomości, których bezwładność jest z reguły ogromna, adaptacja technologiczna może przebiegać zdecydowanie dłużej niż w przypadku wdrażania ich w organizacjach, działach i dziedzinach, gdzie wystarczy jedynie przyswojenie samego software’u. Tutaj sprawa jest trudniejsza. Po pierwsze sam proces inwestycyjny może trwać na tyle długo, że technologie, interfejsy czy oczekiwania wyjdą z mody lub ich funkcje będą już nie odpowiadać na aktualne potrzeby rynku

Wyzwaniem jest zatem adaptowanie technologii w taki sposób, aby sprostać zapewnieniu w pewien sposób sprzecznych ze sobą wartości, czyli elastyczności w ramach bezwładnego środowiska, jakim jest obiekt i jego fizyczny charakter oraz dynamicznego środowiska biznesowego, na które składają się oczekiwania, preferencje klientów i ograniczenia właściciela.

Odwołując się do motywów marynistycznych, sytuację tę można porównać do halsowania ogromnym krążownikiem pod wiatr. Trudne prawda? Można, ale po co… Lepiej wykorzystać sprawne śruby i obrać twardy kurs na cel lub powstrzymać się od rejsu.

Wykorzystać dane do nawigacji

Posiadanie danych to wiedza, a wiedza zapewnia nam  komfort oraz pewność w podejmowaniu decyzji i możliwość realizowania najśmielszych planów, a finalnie zabezpieczenia się przed ewentualnym szokiem wywołanym niespodziewanymi zdarzeniami.

Tego oczekuje się dziś w dużej mierze od cyfryzacji, a świat technologii czyni niejako obietnicę zmaterializowania się kiedyś stanu głębokiego opomiarowania każdego aspektu funkcjonowania biznesu.

I choć wiele organizacji wciąż zmaga się z podstawowymi problemami zarządczymi , analitycznymi oraz decyzyjnymi już dziś myśli się o tym, by gromadzić cenne dane, a konto przyszłych działań  na podstawie bardziej doskonałych  systemów  wspierających podejmowanie decyzji.

Nasze ciała wytwarzają dziesiątki gigabajtów danych, tylko z powodu przebywania w fizycznej przestrzeni oraz  wszystkich powiązań i relacji, w jakich się znajdują.

Ich pełne „opomiarowanie” i w kontekście budynków to gigantyczne wyzwanie, które również dzięki silnym ograniczeniom biznesu nieruchomości może jeszcze długo nie ziścić się w tej formie, jaką rysują przed nami filmy science fiction  czy coraz śmielsi profeci świata technologicznego.

Wizja świata totalnie cyfrowego, jaką przedstawiają nam od wielu lat przedstawiciele świata technologii, nie do końca jeszcze może się zmaterializować. W świecie real estate, głównie ze względu na ogromne rozproszenie własności, jeszcze długo nie stanie się faktem.

Pełne scyfryzowane łańcucha wartości w nieruchomościach wymagałoby faktycznie rewolucji na miarę wynalezienia silnika parowego.

Dlatego właśnie społeczny nadzór nad techniką odgrywa tak ważną rolę  w aspekcie dalszego rozwoju obrotu towarem, jakim są dane. Czy jednak zarządcy i właściciele nieruchomości mają wpływ na to, w jakim stopniu będą uczestniczyli w procesie wymiany tego towaru w kontekście tak dużych graczy, jakimi są ogromne platformy cyfrowe?

Od feudalizmu do standaryzacji

Obecny podział stref wpływów i władzy związanej z dostępem do danych i ich przetwarzaniem na najwyższym poziomie odbywa się w drodze historii powtórzonego feudalizmu. Mamy zatem władcę (domenę), który posiada władzę całkowitą i możliwość pełnego decydowania o swoim dominium. Jednak, aby nie była on wyłączonym z systemu małym królestwem, dzieli się z innymi swoimi zasobami, na pewnych zasadach z innymi władcami po to, by stale rozszerzać swoją strefę wpływów.

To otwieranie swojego królestwa i systemu (open source) oznaczać ma w teorii możliwość wspólnego rozwoju w sposób obopólnie korzystny. Taka zasada obowiązywała jeszcze do niedawna dość powszechnie w świecie technologii. Ruch otwartystów” oparty na formule open knowledge education korzystający ze wspólnego dobra, jakim  jest zgodne działanie po zaakceptowaniu ogólnej, domyślnej polityki wydawał się jedyną słuszną drogą.

Świat technologii coraz częściej rozumie, że obawy przed dominacją silnych nad słabymi jest uzasadnioną obawą i  dość często powtarzającą się historią.

Silni bowiem zawsze będą mieli znacznie więcej zasobów i możliwości, by wykorzystać wspólne osiągnięcia (patrz rozwój systemu Android niedostępnego od pewnej wersji dla urządzeń chińskich) niż ci, którzy w takim układzie są stroną dogrywającą.

Ten proces przyrównać możemy do anglosaskiego procesu grodzeniem dóbr wspólnych (Grodzenie pól) i ich powolnego zawłaszczenia. Zupełnie jak w krajach średniowiecznej Europy.   Na przykład Wielkiej Brytanii wysoka fragmentacja dóbr królewskich osiągnęła zaskakujący poziom.

Zajmowanie wspólnych  lasów, łąk i pastwisk w świecie technologii oznaczało wypychanie poza układ, poza możliwość sprawstwa i wpływu, przesuwając słabszych graczy na margines zdarzeń i potrzebę pełnienia bardziej wyspecjalizowanej funkcji w zastanym układzie, a tym samym potrzebę dostosowania się.

Feudalizm danych wyszedł zatem poza domenę samych królestw i przekształcił się z czasem w ruch fabrykantów, w którym każdy miał do odegrania swoją ściśle określoną rolę, a grodzenie wymusiło niejako pracę na rzecz wielkich panów, dla których korzystanie z dóbr publicznych oznaczało potrzebę zapłaty.

Podobnie  dzieje się w przypadku wielu usług, które będąc z początku darmowe, przekształciły się w płatne serwisy. Ich subskrypcja często wiąże nas z nimi nie tylko kwestią samej płatności, ale także historią operacji, możliwościami dzielenia się danymi z zewnętrznymi podmiotami czy choćby posiadania własnej historii korzystania z danych. Rezygnujesz z subskrypcji — tracisz  to wszystko.

Proces grodzenia trwa w najlepsze, a my stajemy się fabrykantami, pracującymi na rzecz wielkich, wytwarzając miliony megabajtów danych, które łączą się następnie w inne struktury w ramach integracji horyzontalnych i wertykalnych służących na końcu temu, aby akumulować kapitał finansowy.

W tym trudnym i wielowątkowym procesie prawdziwe kraje tracą swoją suwerenność na rzecz krajów cyfrowych — czyli korporacji, które mają coraz lepszą zdolność do pomnażania kapitału. Wszak kiedyś też istniały gildie kupieckie, których jedynym celem był zysk…

Dane płynące z całego świata internetu rzeczy wciąż są mocno skorelowane z nieruchomością i jej właścicielem, który ma jednak wiele do powiedzenia, gdy chodzi o systemy znajdujące się na jego terenie. Geopolityka w skali makro i mikro wciąż wyznaczana jest przez fizyczne granice — pasma górskie, rzeki i oceany, ale także przez granice administracyjne, ulice oraz piętra.

Zmienia się jedynie skala zagadnienia, lecz rola właściciela konkretnego skrawka ziemi będącego jednocześnie wasalem w większym układzie wciąż uprawnia go do decydowania o tym, co dzieje się na jego ziemi. Cuius regio, eius religio (z łac. „czyja władza, tego religia”). I moim zdaniem, na szczęście. Gdyby nie ten fakt, technologia gnająca w zastraszającym tempie mogłaby nas zastać w rzeczywistości, której nie da się już zmienić. Jednak dzięki staremu dobremu landlordingowi zadanie to będzie musiało uwzględniać interes społeczeństwa. No przynajmniej właściciela.

Żeglując po spokojnych oceanach

Przypomnijmy sobie początki internetu w Polsce. To były piękne czasy wolności, antysystemowe hasła i anonimowość oznaczały coś ważnego i coś nowego. Dziś z dawnej atmosfery niewiele już zostało. Korzystamy z internetu jak za każdego innego narzędzia. Z rozproszonych pojedynczych struktur weszliśmy w standardy i protokoły pozwalające łączyć się na nowych zasadach.

Interoperacyjność jest dziś wartością nadrzędną, a nowe i rozbudowane systemy powstają na coraz większą skalę. Ich rozwój wymaga ogromnych nakładów finansowych, a tym samym potrzebę akumulacji kapitału, aby móc rozbudować systemy jeszcze bardziej i czynić je doskonalszymi.

Branża nieruchomości w wielu przypadkach jeszcze czeka na swój złoty moment z pełnym wykorzystaniem możliwości cyfrowych. Jednak odpowiedzialność, jaka spoczywa na właścicielach i zarządcach opierać się  może  w mojej ocenie na dwóch kategoriach myślenia. Cyfryzować, aby zwiększać kapitalizację, lub cyfryzować, aby usprawniać, ułatwiać, facylitować. Jestem orędownikiem tej drugiej metody, bo jak starałem się wykazać wcześniej, jest ona zwyczajnie użyteczna dla najemców użytkowników i gości obiektów. Poza tym uczy naszych mikrospołeczności zachowań cyfrowych, a nas samych zrozumienia realnych potrzeb, a odrzucania tych jedynie wyobrażonych. A odkrycie prawdziwych potrzeb stanowi w mojej ocenie najwyższą ocenę technosuwerenności.

Koniec

Inne artykuły z tego wydania

Przyszłość jest technosuwerenna

Czytaj całość
Dodatek specjalny

Technologie audiowizualne w Allegro

Czytaj całość
Human Centric

Moc technologii Digital Twin

Czytaj całość
Usługi i technologie

Sięgajmy po nisko wiszące owoce

Czytaj całość
ESG