Upadek coworkingowego jednorożca
KOMENTARZE

Właśnie w tak podniosły sposób opowiadał o spółce jej założyciel i CEO, Adam Neumann. Kim jest ten niezwykle barwny człowiek i jak doprowadził innowacyjny start-up wyceniany na 47 bilionów dolarów do upadającego bankruta? Czy faktycznie przyświecała mu szlachetna misja, czy może jednak na pierwszym planie zawsze były, niezrealizowane marzenia o bogactwie?
Adam Neumann — od Kibucu do Nowego Jorku
Historia Adama Neumanna wydaje się inspirująca — pochodzi z izraelskiej, rozbitej rodziny i wraz z matką, przeprowadzał się 13 razy aż do momentu osiedlenia się w Kibucu, w którym idea własnego majątku nie istniała. W 2001 roku osiedlił się w Nowym Jorku, aby zacząć samodzielne i, jak się później okazało, całkiem dochodowe życie.
Tym, czego nie można odmówić Neumannowi, była jego przedsiębiorczość, podszyta ogromnym pragnieniem zbudowania dochodowego biznesu. Jego pierwszy pomysł, choć pozbawiony szerszej wizji, został zrealizowany — stworzył nakolanniki dla dzieci, które później stały się podstawą funkcjonowania firmy Egg Baby. Choć pomysłów było jeszcze wiele, tym przełomowym okazał się Green Desk — pierwowzór przestrzeni biurowej WeWorka.
WeWork jednorożcem spełniającym marzenia
W 2010 roku amerykański rynek nieruchomości komercyjnych zmagał się z problemem wysokiego wskaźnika pustostanów. Wówczas w głowie Adama powstał pomysł rozpowszechnienia usługi coworkingowej pod brandem WeWork. Wielkie marzenia Neumanna zmieniły się w rzeczywistość dzięki inwestorom i gigantycznej wyceny spółki w wysokości 47 bilionów dolarów (to więcej niż wartość Airbnb, Stripe czy nawet SpaceX).
Jak założyciel przekonał ich do wyłożenia wysokich kwot? Zapewne pomogły mu niezwykłe umiejętności sprzedażowe i jak się później okazało, frazesy powtarzane z pełnym przekonaniem i zaangażowaniem. WeWork zaczął rozwijać się w niewyobrażalnym tempie, które poniekąd mogło zwiastować późniejsze problemy, choć wcale nie musiało.
Upadek giganta, czyli jak IPO pomogło odkryć karty
Od momentu powstania koncepcji, losy WeWork potoczyły się bardzo szybko: tak szybko, że w międzyczasie został okrzyknięty ‘’jednorożcem’’. Jednak wraz z intensywnym wzrostem WeWorka gwałtownie objawiały się światu kolejne ‘’nietypowe’’ zachowania Neumanna — głośne imprezy w siedzibie głównej, lekkomyślne wydatki płynące z kasy organizacji, a wcale (lub jedynie częściowo) z nią niezwiązane (np. inwestycje w akcje firmy oferującej baseny ze sztuczną falą czy tą zajmującą się dystrybucją superfoods), rażące błędy w zarządzaniu spółką, a w końcu złe traktowanie pracowników (w tym zezwalanie na molestowanie w miejscu pracy — do sądu zostało skierowanych co najmniej kilka pozwów). Jak zaznaczał Neumann, wszystkie wydatki były traktowane jako inwestycja w rozwój firmy, choć teraz nosi to znamiona przyczyn jej upadku. To wszystko wydało się dzięki planowanemu debiutowi na nowojorskim IPO (debiucie giełdowym).
Opis rysuje portret człowieka, który znajdował nowe sposoby na wzbogacenie się kosztem inwestorów. Sam fakt, że zgromadził w swoim portfelu nieruchomości warte 80 mln dolarów, może stanowić potwierdzenie tej tezy. Innym sposobem, który ostatecznie zakończył się fiaskiem, było zastrzeżenie znaku ‘’We’’ i próba sprzedaży go zarządowi firmy za niemal 6 miliardów dolarów.
Czy zatem Adam Naumann jest człowiekiem dążącym do zaspokojenia własnych aspiracji finansowych kosztem wyższych wartości? Tego nie można osądzić z całą stanowczością.
Prawdą jest jednak, że jako CEO doprowadził WeWork na skraj bankructwa, a sam wyszedł z sytuacji niemal obronną ręką (mógł liczyć na sporą odprawę, choć prawdopodobnie było to mniej niż eksponowane w mediach 1.7 miliarda, oraz zachował udziały firmy).
Człowiek, któremu warto ufać
Możnaby pomyśleć, że Adam Neumann stał się synonimem oszusta i na stałe został naznaczony jako człowiek, któremu nie warto ufać, szczególnie w biznesie. Tak się jednak nie stało.
Dowodem na to została głośna inwestycja w jego nowy projekt pod nazwą Flow — tym razem Neumann zajął się sektorem mieszkaniowym. Fundusz Andreessen Horowitz (a16z) założony przez Bena Horowitza i Marca Andreessena przeznaczył na cel rozwoju Flow 350 mln dolarów. To największy w historii indywidualny czek, który sprawił, że nowy start-up wart jest ponad miliard dolarów.
Kolejny jednorożec, który wkrótce straci swój magiczny róg? Czas pokaże.